czwartek, 7 listopada 2013

1000 kilometrów

Podróż o smaku coca-coli

19 października, 3:50 nad ranem. Zapinam czarny plecak. Odwracam się przez lewe ramię by sprawdzić czy wszystko zabrane. Zamykam na klucz swój lufubiański pokój. Trudno mi uwierzyć, że wyjeżdżam z buszu. Ola uśmiecha się pod nosem- do niej tez to nie dociera. W ciemności pokonujemy drogę przez farmę.  Ładujemy plecaki do bagażnika  białego pick-upa. Przed nami 1000 km. Cel- Lusaka.
Każda przydrożna knajpa wita nas ugotowaną na słońcu coca-colą. Kupujemy kolejne butelki. Upał wzrasta do 40 stopni w cieniu. Mam wrażenie, że roztapiam się jak wosk. W samochodzie czuję się jak w nagrzanej puszce bez tlenu. Rozmowy, śmiech, piosenki i sen na zmianę, próbują zagłuszyć królujący upał.

W innym świecie

Rozgwieżdżone niebo i księżyc w kolorze pomarańczy witają nas w stolicy.  Czuję się jak w innym świecie. Lusaka urządziła mi generalną powtórkę z postępów cywilizacji.

Przypomniała o korkach. Pamiętam godziny szczytu na Marszałkowskiej w Warszawie. Liczbę samochodów w Lusace mogę pomnożyć przez dziesięć, dodać upał i tłumy ludzi handlujących wzdłuż drogi. Przez otwarte okna zaglądają sprzedawcy kart telefonicznych, mango, słodkich ziemniaków i bananów. Mogę dostać procę, pogniecione spodnie lub gry planszowe. Palące powietrze, okrzyki i duszący zapach spalin wysysają ze mnie resztki energii.

Lusaka zabrala mnie do hipermarketu. Z parkingu odjeżdżam srebrnym koszykiem na kółkach. Oglądam regały sklepu napakowane setkami kolorowych pudełek, butelek i puszek  jak wystawę w muzeum. Śmieję się sama do siebie, że po półtora miesiąca zapomniałam już o istnieniu połowy z tych rzeczy. Wrzucam do koszyka ketchup, który doda nam nowych walorów smakowych. Wytrzeszczam oczy na widok szamponu w cenie 130K (ok.100zł).  Po 30 min koszyk zostaje wypełniony torbami ryżu, makaronów, mąki, dżemu itd. Robimy zakupy na kolejne tygodnie pozbawione sklepu.

Lusaka urządziła obiad w hotelu- wraz z delegacją polskiego rządu. Klimatyzacja, winda, basen. Ludzie popijający chłodne drinki. Poznaję na nowo smak czarnych oliwek i sera feta. Delektuję się słodkim kremem i soczystym arbuzem. Mam wrażenie, że przez przypadek trafiłam do innej bajki.

Lusaka przypomniała, jak szybko może działać Internet. Pokazała sklepy, sklepiki za każdym rogiem ulicy. Zaprezentowała pokaz mody- czystych i kolorowych ubrań. Oprowadziła po asfaltowych ulicach oświetlonych latarniami, tak innych od znajomej drogi przez busz.

Nauka buszu

Rozgwieżdżone niebo i chłodny powiew wiatru żegnają nas o poranku. Wracamy do Lufubu-23 października 2013, godz. 23. Otwieram swój mały lufubiański pokój z zieloną moskitierą. Zapalam żurawinową świeczkę przywiezioną z Polski. Znajoma cisza dotyka moich uszu. Niebo błyszczy milionami gwiazd. Jestem w domu.
Lusaka przypomniała mi o polepszaczach życia. W Lusace spojrzałam na Lufubu z dystansu 1000 km. zrozumiałam czego przez dwa miesiące nauczył mnie busz.

Busz powycinał mi z życia połowę potrzeb i rozrywek. Okazało się, że wcale mi ich nie brakuje.
Busz dał mi lupę, bym zobaczyła wszystkie okruszki dobra. Każdego dnia zbiera się ich kilka worków.
Busz gasi mi światło, bym zachwycała się gwiazdami.
Busz uczy mnie cierpliwości, gdy używam polskiego zegarka zamiast odmierzać czas słońcem.

Dziś patrzę na drogę przez wioskę, zakorkowaną przez dziecięce śmiechy i podskoki. Czy mój busz jest ubogi?
Tak. Jest biedny w postępach cywilizacji. Dzięki temu jest bogaty.
W nim lepiej widać człowieka.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz