wtorek, 14 stycznia 2014

Malajka


Styczniowe popołudnie. Otwieram żelazną bramę oratorium. Po piętnastu minutach powietrze wypełnia się śmiechem, dźwiękiem odbijanej piłki, tupotem bosych stóp. Trzymam w dłoni biały skrawek papieru i pomarańczowy flamaster. Dzieciaki próbują utworzyć równą linię, która przypomina  falującego na boki węża.

Number 1- Daves, 2- Felix, 3- Lazaro, 4- Angel… Podnoszę wzrok-
-Number 4?
Dzieciaki krzyczą
-Angel! Angel! 
Po wyrazie mojej twarzy wnioskują, że nie rozumiem. Z niecierpliwością tłumaczą mi w j. bemba, (jakbym bemba znała lepiej niż angielski):
- Malajka! Malajka!(-Anioł)

Słowo „Malajka” znam doskonale. Zapisuję pomarańczowym flamastrem. Numer 4- gra z nami Anioł.
Angel ma może 5 lat. Duże czekoladowe oczy które wydają się rozumieć nawet j. polski. Uśmiecham się za każdym razem gdy wywołuję jego kolejkę. Uśmiecham się gdy widzę go przy niebieskim stoliku w przedszkolu. Od tej pory moje oczy spotykają Angela coraz częściej.

5-letnie dziecko o anielskim imieniu zatrzymało moje myśli.  Jakbym na chwilę wyszła z rzeki o imieniu „czas”. Myślę o Lufubu. Myślę, o ludziach z którymi żyję.  To nie jest pierwszy Angel, którego poznałam.

 Natychmiast na myśl przychodzi mi Judith- menager farmy. Za każdym razem, gdy ją przedstawiam, mówię, że to nasz Anioł. Przychodzi z pomocą w każdej chorobie. Przynosi sok z cytryną i miodem, kiedy akurat tego potrzebujesz. Zaprasza na kolacje w tym momencie, gdy nie zdążyłeś zrobić zakupów i lodówka świeci pustkami. Spotykasz ją na drodze, gdy potrzebujesz z kimś porozmawiać.



Porządkuję myśli. Wysuwam szuflady wspomnień poprzednich miesięcy. Szukam dalej.

Każdego dnia spotykam ludzi. Jedni zjawiają się na kilka minut. Tak jak kobieta w zielonej chitendze sprzedająca pomidory przy moim oknie. Uśmiechnęła się. Wybrała najładniejsze kulki w kolorze czerwonym. Choć to jej jedyny zarobek i owoc godzin spędzonych w upale, dorzuciła trzy pomidory gratis.  Lekarka z Tajwanu pracująca w pobliskim szpitalu. Podwiozła mnie do sklepu w czasie pracy tylko po to bym kupiła herbatniki  dla kogoś chorego.

Inni zostają z nami na kilka dni …Od razu czuję zapach włoskiej kawy parzonej w listopadowe poranki. Widzę włoskich gości, którzy przynieśli ze sobą milion uśmiechów, ręce gotowe do pracy, dźwięki gitary w poobiedniej przerwie.  Przez kilka dni zaczarowali Lufubu swoją dobrocią.

Jeszcze inni są w naszym życiu na dłużej. Może na rok, kilka lat, na zawsze…
Każdy z nich coś po sobie zostawia. Coś nam daje. Może powie tylko jedno słowo. Może tylko jeden raz wskaże ci kierunek. Może nigdy więcej nasze drogi się nie spotkają. Jedno jest pewne- z takich spotkań składa się życie.




Czy wierzę w przypadki?
 Nie. Nie wierzę.
Wierzę w to, że Bóg daje nam ludzi.
Cichych aniołów, którzy pojawiają by przejść z nami kilka,kilkanaście, kilkadziesiąt kroków.
Każdego we właściwym czasie.








„Bo swoim Aniołom dał rozkaz o Tobie
Aby Cię strzegli na wszystkich Twych drogach
Na rękach będą cię nosili
Byś nie uraził swej stopy o kamień” PS 91


Malajka- to moje ulubione słowo w języku bemba J