Tupią, skaczą, biegają, kopią piłkę. Nurkują w czerwonym
piachu. Ocierają się o szorstkie kamienie. Podskakują radośnie w rytm bębnów. Bose, w jednym bucie, w niebieskich kaloszach,
za małych balerinach lub klapkach po mamie. Na liczniku mają miliony kroków. Odbijają
się lekko jak piłeczka kauczukowa. Czasem kurzą drogę walcząc z ciężarem kosza
na głowie lub siostry na plecach. Patrzę na nie codziennie.
Dziecięce stopy.
Zawsze kojarzyłam je z jedwabistą skórą. Maleńkimi bucikami
z wystaw sklepowych. Skarpetkami
w pastelowych kolorach z Kubusiem Puchatkiem. Dziś poznaję je na nowo.
w pastelowych kolorach z Kubusiem Puchatkiem. Dziś poznaję je na nowo.
Dziecięce stopy.
Mają rany. Małe draśnięcia niczym ślad długopisu. Kropki,
kropeczki, otarcia. Czasem odkrywam rany głębokie jak szczeliny w skale.
Chironda (rana)- to pierwsze słowo w języku bemba, które poznałam w Lufubu. Najpopularniejsze w oratorium.
Wykrzykują je przedszkolaki. Chironda- potrzebuje dezynfekcji, plasterka lub
zwyczajnie kontroli troskliwym okiem.
Dziecięce stopy- odczytuję je codziennie. Opowiadają więcej
niż niejedna książka przygodowa. Mówią o drodze, pracy od wschodu słońca,
radości i bólu. Trosce rodziców, biedzie lub zaniedbaniu. Droga rzeźbi ich
stopy. Stopy zostawiają ślady na drodze.