Ktoś mi powie- w buszu nic się nie dzieje. Nie pójdę do
kina, na pizzę, na zakupy do centrum handlowego. Nie jestem na topie z modą.
Noszę bluzkę w kropki do spódnicy w paski, skarpetki frotowe do zielonych pata-
pata. Nie mam Internetu, z telefonu
prawie nie korzystam. Zapomniałam jak to jest stać w korkach. Na śniadanie-
codziennie jem kanapkę z jajkiem, która z każdym dniem smakuje mi coraz
bardziej. Od 340 dni te same zajęcia,
twarze i busz dookoła. A ja każdego dnia
przecieram oczy ze zdumienia- czy jestem w bajce?
POŻAR
Nie wiem czy wiesz, ale busz ma różne humory. Gdy pierwszy
raz go spotkałam był cichy. Jakby ktoś zgasił w nim życie. Suche patyki w ziemi
przypominały, że kiedyś rosła tu trawa. Trzymetrowe kopce termitów, jak babki z
piasku zadziwiały stożkowatym kształtem. Zapach spalonej trawy przyklejał się
do wszystkich ubrań. Drzewa bez liści przypominały polską jesień.
Pewnego październikowego dnia się obudził. Deszcz lał się z
taką siłą, jakby w niebie pękła tama wstrzymująca go przez pół roku. Pobity przez
strugi wody, zaczął wracać do życia. Busz śmiał się w kilkunastu
odcieniach zieleni. Obudzony przez porę deszczową, z zielonym dywanem,
niebieskimi jaszczurkami i czerwono- brązowymi ptakami codziennie stroił się na
nowo. Co chwilę wymyślał nowe zapachy i smaki, żeby zaskoczyć ludzkie
oczy. Owoce mango, jakaranda kwitnącą na
fioletowo i moringa na czerwono, tańczyły w strugach deszczu.
Aż w końcu deszcz ustał. Niebo zasunęło błękitny płaszcz na suwak chowając w środku wszystkie chmury. I wiesz, że choćby nie wiem, co, przez kolejne pół roku nie spadnie ani jedna kropla wody. A on zaczął zasypiać. Poszarzał. Słońce wysuszyło resztki zieleni. Wtedy zaczął płonąć.
Ściana ognia przyszła pod nasz dom wpychając się przez płot bez pozwolenia. 5 pracowników farmy ze spryskiwaczem na owady i gałęziami czeka na starcie z ogniem. 5 letni Felix i 9letni Henry biegają z miską wody. Raphael, Sephelino i cała grupka dzieci dzielnie dostarczają kolejne zapasy. Po godzinie sytuacja zostaje opanowana. I niech ktoś mi powie, że nie mamy wykwalifikowanej straży pożarnej? Mamy wszystko, czego nam potrzeba.
POLOWANIE NA MYSZY
Czarna, spalona ziemia wydaje mi się martwa. Tak myślałam przez chwilę. Po kilkunastu minutach od pożaru dostrzegam dzieci kopiące dziury w ziemi jak kreciki. Podbiegam. Co tutaj robicie? Beti tłumaczy, że szukają polnych myszy. Są bardzo dobre.
- Aga chcesz spróbować?
-Ok. Przyjdźcie na kolację.
Nie muszę powtarzać dwa razy. Dzieciaki biorą motyki i ruszają w busz. Zamiast grać w piłkę przekopują ziemię w kolorze hebanu. Punktualnie o 18 z dumą pokazują 4 myszki polne.
KOLACJA
Z upolowanym łupem przychodzą na kolację. Nie wiem, kiedy Raphael rozpala ognisko. W kuchni znajduję dynię i kasawę, którą gotujmy na ogniu. Wesley patroszy i marynuje myszy, Joyce kroi ją na kawałki. Wynoszę wielki gar z herbatą, którą dzieciaki zasypują cukrem. Siedzę na drewnianym pniu. Nad nami miliony gwiazd. Uśmiecham się do Dominiki- czuję się jak w bajce o królewnie śnieżce i siedmiu krasnoludkach. Niby mamy tak niewiele a niczego nam w tej chwili więcej nie potrzeba.
Śmiech dzieci łaskocze niebo. I choć busz zasnął na kolejną porę suchą- wiem, że uśmiecha się do nas przez sen.
Właśnie w tym uśmiechu wciąż spotykam Boga.
PS. Mysz polna smakuje mi lepiej niż kurczak J